Europa: czym była, czym jest, czym nie jest?


Hic habitat felicitas. *

Napis umieszczony nad wejściem do lupanaru w Pompejach


Europa była córką Agenora, władcy fenickiego miasta Sydon. Jak pisze Jan Parandowski w „Mitologii” (kwalifikując mit o Europie do tzw. „Legend tebańskich”), była to najpiękniejsza, najseksowniejsza – jakbyśmy dziś powiedzieli – kobieta na Ziemi. Rzecz gustu i pojęcia piękna… Lubiła spacery nad morzem, zbierać kwiaty, tańczyć, bawić się. Wiodła więc żywot młodej, pięknej, beztroskiej (zapewniał jej to zapewne status jej ojca) osoby. 50, 60 lat temu nad Wisłą byśmy powiedzieli o niej i jej towarzystwie – „bananowa młodzież”, dziś obraca się to wokół pojęcia „raver”.

Razu pewnego na łące nadmorskiej spotkała białego Byka. Miał lśniącą sierść, rozłożyste i nadobne rogi, był wypasiony, buńczuczny, hardy, ale jednocześnie stąpał lekko i delikatnie, nie gniotąc trawy, ziół i kwiatów na łące. Z zaciekawieniem i sympatią został otoczony Byk przez Europę i jej fraucymer (Byk jak wiemy w tamtej, bliskowschodnio-lewantyjskiej kulturze symbolizował męskość, płodność, jurność, dawanie życia i satysfakcji seksualnej – dziś mówimy w tym kontekście o „kulturze...” czy „syndromie macho”). Parandowski opisuje doskonale – i taktowanie (jak na owe czasy gdy tworzył swoją „Mitologię”) – igraszki dziewcząt z Bykiem. Ot, choćby incydent z lizaniem (przez Byka) aksamitnym językiem dłoni dziewcząt… Oplecionego wieńcami kwiatów, obłaskawionego Byka-albinosa, dosiada Europa: kroczą przez łąkę, a fraucymer bawi się wokoło, tańczy, weseli się (ta sekwencja, z kobietą dosiadającą symbolu płodności, męskości, seksu – byk, koń, słoń – powtarza się wielokrotnie w kulturze europejskiej, a nawet indoeuropejskiej: ot, choćby doroczny przejazd ulicami angielskiego Coventry konno przez nagą Lady Godivę).

Byk z dziewczyną na karku jednym gigantycznym susem skoczył do Morza Śródziemnego i popłynął unosząc w siną dal zaskoczoną, przerażoną (lecz może tylko pro forma, dla zachowania twarzy przed fraucymerem – bo tak wypadało i było przyjęte), ale może i zadowoloną de facto Europę. Był to Zeus, mężczyzna w sile wieku, dojrzały, bóg bogów, pan wszechrzeczy, który (jak to często u panów w tym wieku) przeżywał 3-ci lub 4-ty oddech młodości i zakochał się bez pamięci w pięknej Europie, postanowił ją porwać, zniewolić i dać upust swym chuciom. Posejdon – władca mórz i oceanów – wygładził tak taflę wody, iż Byk z Europą na grzbiecie mógł spokojnie żeglować ku północy. Nereidy na delfinach otoczyły parę towarzysząc im jako orszak, a Afrodyta – stojąc w olbrzymiej muszli ciągniętej przez trytony, obsypywała Europę kwiatami i darzyła ją wonnościami. Płynęli na Kretę, gdzie Zeus dla swej oblubienicy wybrał i przygotował w olbrzymiej i przepięknej grocie kryjówkę oraz miejsce miłosnych uciech. Przed grotą stał olbrzymi, rzucający cień i maskujący wejście, rozłożysty klon…

*          *          *
Wiemy więc, kim mityczna Europa była. Kultura rzymsko-hellenistyczna (tak jak limesy Imperium Romanum) zatrzymuje się w I tysiącleciu nowej ery na Renie i Dunaju. Oddziaływanie – w formie peryferyjnej, luźnych wpływów kulturowych (świadczą o tym dość liczne artefakty archeologiczne znajdowane na wschód i północ od tych rzek) – sięga jeszcze w Europie Środkowej Łaby, na Bałkanach dotyczy to tzw. Dacji. Dalej w głąb kontynentu te echa są coraz słabsze. Próbom podbojów krain i terenów między Renem a Łabą oraz ich kolonizacji na kształt np. Galii czy Wysp Brytyjskich kres ostateczny położyła klęska legionów rzymskich (XVII, XVIII, XIX wiek), gdzie ginie ponad 20 000 legionistów, ich wódz – Publiusz Kwintylius Warus – popełnia ze sromoty samobójstwo. Numery tych legionów nigdy już w historii Rzymu nie zostają powtórzone z racji rozmiarów blamażu oręża rzymskiego, hańby i utraty symboli legionowych – w 2 w. n.e. w tzw. Lesie Teutoburskim (łac. Teutoburgensis Saltus). To pasmo niewysokich wzgórz ciągnące się na północ od dzisiejszego miasta Bielefeld między rzekami Wezerą a Ems. Klęskę zadają im połączone siły germańskich plemion (podstawę stanowią Cheruskowie) w liczbie ok. 40 000 pod dowództwem Arminusa. Ponad 700 lat później w pobliżu tego samego miejsca Karol Młot gromi Sasów, podporządkowując ich władzy Franków. Imperium jego wnuka Karola Wielkiego swym maksymalnym zasięgiem opiera się właśnie o Łabę.

Ciekawostką niech będzie informacja – aspekt ów podnosi wielu autorów polskich i zachodnich – iż na Łabie de facto (z niewielkimi korektami) od roku 1945 do 1990 przebiegać będzie granica miedzy Zachodem a Wschodem, wedle pojałtańskiego podziału ideologiczno-systemowego (tak jak daleko na Zachód sięga NRD i faktyczna obecność Armii Radzieckiej).

Ten podział w zasadniczym kontekście – przede wszystkim latynizacja kultury w formie wdrożenia prawa rzymskiego (i jego rozumienie przez mieszkańców tych terenów), rozwój feudalizmu, a następnie kapitalizmu, charakter gospodarki, struktura społeczna, sposób sprawowania władzy etc. – widać nawet dziś, kiedy to Unia Europejska sięgnęła Narwy, Jeziora Pejpus, Bugu i Prutu. Wpływ i piętno (zwłaszcza w kontekście najszerzej pojętej jurydyczności i wszystkiego, co z tym faktem się łączy) kultury rzymsko-hellenistycznej, tak jak w pierwszych wiekach nowej ery powoli rozmywają się, glajchszaltują się, nikną, popieleją w tych otwartych, niczym nieograniczonych przestrzeniach biegnących na Wschód od Łaby, nie poprzecinanych już aż do Uralu żadnym pasmem górskim. Teren jest płaski, równy, od czasu do czasu zaburzony polodowcowym krajobrazem obfitującym we wzgórza, jeziora i piaszczyste ozy. Zanik tego piętna rzymsko-helleńskości porównać możemy do wędrowca zmierzającego na Wschód, ku Azji. I znika, ginie, zatraca się w stepach Kazachstanu, Mongolii, Chin czy bezkresnej (zdawałoby się) Syberii. Lecąc samolotem z Abakanu do Moskwy 2 lata temu bez mała, mając doskonałą widoczność (do wspomnianego Uralu od Wschodu, na Zachód), widziałem te przestrzenie, te odległości, ten bezkres. I doświadczałem tego uczucia zupełnie odmiennego od europejskich: tu co chwila jest granica – umowna bądź nie, ale mamy ją „w głowach”, w językach, w kuchniach, w świadomości: tam przestrzeń i poczucie bezkresu glajchszaltuje wszystko. Przestrzeń i czas, czas i przestrzeń. I przyroda... Kilkadziesiąt lat temu zapytano Wielkiego Sternika Mao Zedonga (I Sekretarz Komunistycznej Partii Chin i faktycznego dyktatora ChRL), co sądzi o Europie: „To taki mały półwysep na zachodnich krańcach Azji” – odparł z typową dla chińskiej mentalności i kultury dezynwolturą Przewodniczący Mao.

*          *          *
Kto był więc wczoraj, jest dziś, będzie – jutro i pojutrze tym Bykiem porywającym Europę? Czy tak, jak przez ostatnie dwa wieki – w każdym wymiarze – będzie to nadal Ameryka (ta swoista hybryda kultury rzymsko-hellenistycznej, przepoczwarzonej w średniowieczu przy pomocy chrześcijaństwa w zachodnio-europejską, a po irredencie 13 kolonii w Nowym Świecie w końcu XVIII wieku – zwłaszcza przez ostatnio miniony wiek – określanej jako łacińsko-atlantycka)? A może w związku z rosnącym znaczeniem wielkich tygrysów azjatyckich – Chin, Indii, a poniekąd i Rosji (będącej zwornikiem tych dwóch światów), Bykiem stanie się mityczna Azja? I niech porwanie nie oznacza zawieruchy wojennej czy militarnego starcia. Owo porwanie może się zrealizować w innych przestrzeniach: gospodarka, ekonomia, sposób sprawowania władzy, stosunek do praw człowieka etc.
To jest zasadnicza teza przedstawiona Państwu do naszej dzisiejszej dyskusji.    

* Tu mieszka szczęście.

autor: dr Radosław S. Czarnecki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz