Na
tak zaproponowaną przez Pana Senatora, Europarlamantarzysty, Artysty, Bogusława
Litwińca, przewrotną tezę na temat roli kobiet w polityce, trochę się żachnęłam,
ale pomyślałam, czemu by nie… Ostatecznie tych kobiet w polityce nie ma dużo.
Teza „kobieta jako nadzieja…” zawiera w sobie jakiś mit, jakąś tęsknotę, jakieś
oczekiwanie, ale wyraża też bezradność i frustrację. Co się, zatem z nami stało,
że chcemy, by ktoś za nas zrobił porządek i wskazujemy na kobiety i czy na
wszystkie kobiety?
Niechcący,
ale wyraźnie zrealizowaliśmy w ostatnich wyborach zasadę gender, bo
zwiększyliśmy liczbę kobiet w sejmie do 119 i to kobiet, które w sposób jawny
są przeciwko tej zasadzie, wyrażających przed wyborami bardzo konserwatywne
poglądy w sprawach płci, rodziny, dzieci czy osób homoseksualnych. Kobiet
przywiązanych do tradycji, wyznawczyń religii katolickiej, strażniczek ogniska
domowego. Oprócz tego niewiele więcej o nich wiemy, bowiem żadna większa czy
szersza myśl na temat państwa, społeczeństwa czy funkcjonowania w globalnym kapitalizmie,
nie przebiła się w mediach. Zatem, co one myślą, jak sobie wyobrażają swoją
polityczną i społeczną rolę jest dla nas wielką zagadką, którą będziemy
odkrywać wraz z pełnionymi przez nie funkcjami. Zabrakło
kobiet o poglądach lewicowych, socjalistycznych czy komunistycznych. W ogóle
zabrakło lewicy. Dlatego
teza, że kobiety mogą być jakąś nadzieją w przestrzeni publicznej jest trochę
romantyczna.
Nie
dzielę ludzi ze względu na płeć. Jedyny podział, jaki uznaję to ludzie mądrzy
lub nie i nie ma to nic wspólnego z wykształceniem, pełnioną funkcją, zawodem
czy pochodzeniem. Dla mnie ludzie mądrzy, pełniący funkcje publiczne, mający
mandat wyborców, starają się o zmianę rzeczywistości po to, by nie krzywdzić
swoimi decyzjami społeczeństwa i nie pogarszać jego losu, a wręcz przyczyniać
się do jego poprawy. Ludzie, którzy piastują funkcje publiczne i wykorzystują
to dla własnych interesów czy też swojej grupy politycznej, religijnej lub innej,
są osobami niegodnymi i nie budzą mojego zaufania.
A
wracając do postawionej tezy, to wydaje się, że zawiera ona pewien element
bezradności, frustracji czy niewiary w porządek, który sami stworzyliśmy.
Trochę taki mit, że my nabroiliśmy i ktoś za nas posprząta. Z psychologicznego
punktu widzenia bezradność jest wynikiem ogólnego zmęczenia, depresji. Być
może, że przyjmując wszystko to, co media nam serwują, po prostu mamy dosyć tej
rzeczywistości, w której funkcjonujemy i marzymy o pewnym porządku. A porządek
łączy się mam ze spokojem, ukojeniem w ramionach ukochanej przez nas osoby (z
reguły matki), bezpieczeństwem, który nam ta osoba zapewnia i jej zapewnieniem,
że wszystko będzie dobrze. Dlatego pewnie, te tkwiące w nas pokłady uczuć
wywołują tę tęsknotę za ładem, za spokojem. Niestety nie ma tak łatwo w życiu
politycznym czy społecznym, bo dzisiaj nikt nas nie przytuli, nie pogłaszcze po
głowie, nie da ciepłej zupy i nikt nie zapewni nas, że będzie lepiej. Dzisiaj
to możemy sobie tylko zapewnić sami. A żeby to zrobić to winniśmy być
odpowiedzialni za siebie i innych. Czy tak jest to inna sprawa?
Przez
całe życie uczymy się tej odpowiedzialności nie zdając sobie sprawy, że się z
nią mijamy. No, bo jak mamy być odpowiedzialni, skoro duża część społeczeństwa
uważa, że gender to zło wszelakie i jest wyklinane i potępiane z ambon? Nikt
nie tłumaczy, że gender to płeć kulturowo-społeczna , suma cech osobowości,
zachowań, stereotypów i ról płciowych rozumianych w danym społeczeństwie jako
kobiece i jako męskie. Myślę, że gdyby wytłumaczyć ludziom w sposób jasny, że
chodzi o równouprawnienie, gdyby im wyjaśnić, że te wszystkie stereotypy na
temat roli kobiet i mężczyzn funkcjonujących w społeczeństwie to mity, gdyby im
powiedzieć, że te wszystkie kawały na temat seksu są dla nich obraźliwe, gdyby
im powiedzieć, gdyby im uświadomić, że homoseksualizm to nie jest choroba tylko
normalny sposób zaspokojenia potrzeb seksualnych pewnej, niewielkiej grupy
ludności i nie należy tego potępiać ani się wstydzić, to inny byłby odbiór i
kościół zostałby wyśmiany z jego archaicznym spojrzeniem na temat kobiet.
Niestety nie zrobiliśmy tego, zaniedbaliśmy edukację na każdym polu i dzisiaj
zbieramy tego plony. Mamy histerię w sprawie równouprawnienia i wolności
osobistych, w sprawie In vitro, wcześniej w sprawie rozwodów, bo utrudniliśmy
dostęp do rozwodów wymagając, by rozwodu udzielał sąd okręgowy a nie rejonowy,
a także zmuszając dzieci do indoktrynacji religijnej poprzez lekcje religii w
szkołach i wymuszanie praktyk religijnych, nie zastanawiając się nad tym, jakie
to negatywne skutki przyniesie naszym dzieciom, które podlegają tzw. praniu
mózgów. Tak, decyzja premierów Mazowieckiego i Suchockiej oraz innych polityków
prących do podpisania konkordatu przyniosła nam wiele szkody i pozwoliła na
wprowadzenie kościoła do przestrzeni publicznej, co nam bardzo ciąży i wywołuje
powoli bunt społeczny, bo czym jest akcja o nie finansowaniu lekcji religii z
pieniędzy publicznych, czym jest akcja o świeckość szkoły jak nie buntem?
I
wracam do głównej tezy. Nasunął mi się jeszcze jeden problem, że być może ta
reakcja bezradności i frustracji wynika z marginalizacji potrzeb i w ogóle
niedostrzegania potrzeb ludzi starszych, ale nie tylko, którzy nie mogą
aktywnie uczestniczyć w życiu polityczno-społecznym, bo zostali wyautowani
przez system, mających małe emerytury czy prace i wynagrodzenia śmieciowe, na
poziomie najniższego wynagrodzenia, i borykających się z trudami życia
codziennego, i którym utrudniło się dostęp do życia na poziomie godnym. Należy
pamiętać, że wg raportu GUS z tego roku, mamy 6,5 mln ludzi żyjących w
ubóstwie, na granicy minimum biologicznego. I około 4 mln zbliżających się do
tej granicy. Mamy dzieci głodne. Mamy, zarejestrowanych, około 60 tys. bezdomnych i około 5 tys.
samobójstw z przyczyn ekonomicznych. Nie przypadkowo, więc wygrał PIS, bo to
była jedyna partia, która mówiła o sprawach socjalnych. Nie należy mieć pretensji do społeczeństwa,
że zagłosowało na tę partię. To głodne społeczeństwo walczy ciężko o życie i o
przetrwanie, i jeszcze raz zaufało pogrobowcom Solidarności. Moim zdaniem się
zawiedzie. Przy tym stanie państwa, przy takich elitach politycznych może być
tylko gorzej. Należy
odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak się stało? I co z nami się stało? Co
stało się z inteligencją? Co stało się z naszym myśleniem i odpowiedzialnością
za innych, za nasze państwo? Dlaczego, pomimo wykształcenia odpuściliśmy i nie
protestowaliśmy przy podpisaniu konkordatu, przy zakazie przerywania ciąży czy
też wyrażaliśmy milczącą zgodę na bezdomność i wysokie bezrobocie? Dlaczego nie
zwracamy uwagi na krzywdę ludzką i cierpienie? Dlaczego doprowadziliśmy do
jawnej nienawiści i ksenofobii? Odpowiedzi na te pytania będziemy szukać długo.
Moim zdaniem, zachłysnęliśmy się
fałszywą narracją wolności, byliśmy ignorantami politycznymi i ekonomicznymi i
mało tego, po 25 latach dalej jesteśmy. Nie jesteśmy odpowiedzialni i działamy
wg zasady „po nas choćby potop”. Widzimy tylko koniuszek własnego nosa i wokół
tego się kręcimy. Nie zastanawiamy się, jaki los budujemy pokoleniom, które
zostaną po nas. A to pokolenie odda nam tyle ile wzięło od nas i to samo nam
odda, bo kiedyś zrobi podsumowanie i zapyta. Dlatego mit kobiety, która ma być
nadzieją politycznego porządku jest nieracjonalny. To trochę odwołanie jak do
Matki Boskiej, do której się modlimy, wnosimy hymny pochwalne a ona nam nie
odpowiada, bo Jej nie ma. Bo to tylko nasze wyobrażenie, nasza jaźń. I te
kobiety w sejmie czy senacie też nam nie odpowiedzą, bo nie mają, oprócz
interesów własnych czy plemiennych, własnej tożsamości. Są nauczone tylko
słuchać i wykonywać polecenia, które wydają im mężczyźni piastujący różne
funkcje polityczne czy kościelne.
Posłuszeństwo
wobec mężczyzn wdrukowuje nam się od dzieciństwa i zatyka nam się usta od
dzieciństwa. Milcz, nie zabieraj głosu niepytana, nie znasz się na tym,
odpowiadaj tylko jak cię pytają, co znowu zadajesz głupie pytania, dziewczynce
to nie przystoi, masz ładnie wyglądać, jesteś niezdara, brzydka, głupia etc.,
jesteś w ciąży to twoja wina, bóg tak chciał, jesteś od tego by dbać o rodzinę,
posprzątaj, ugotuj, tylko do tego się nadajesz, i oczywiście seks tylko wtedy,
gdy on ma na to ochotę itd., itd.,., to słyszymy przez całe życie i staramy się
temu sprostać, nawet nie wiedząc i nie mając świadomości, że żyjemy w przemocy.
I często naszą zapłatą za to wymuszone posłuszeństwo jest zwyczajne bicie nas,
poniżanie, krzywdzenie i utrata życia. Czy przejmujemy się naszym cierpieniem?
Oczywiście, ale cierpimy w milczeniu i mówimy „taki nasz los”. Doznajemy
przemocy nie tylko w rodzinie, ale i przemocy instytucjonalnej czy religijnej,
bo instytucja Boga jest wyobrażeniem i opowieścią mężczyzn. Czy ktoś słyszał,
że bogiem jest kobieta? Nie, może być tylko męczennicą, która urodzi boga i ma
prawo do cierpienia po utracie syna.
Żeby
funkcjonować w polityce, to kobieta musi z siebie zrzucić cały bagaż
kulturowych stereotypów, musi wykonać tytaniczną wprost pracę nad sobą i
wywalczyć sobie własne miejsce nie tylko w rodzinie, ale i społeczeństwie. I
tym właśnie zajmuje się gender a wcześniej sufrażystki czy feministki. O ileż
prostsze byłoby życie, gdyby te proste zasady dotarły do ogółu społeczeństwa.
Kobiety
w polityce. Niezależnie czy żyją czy już są historią zawsze mają czarny PR.
Katarzyna II, caryca Rosji, no, ile ona miała kochanków. I zawsze ten wizerunek
jest oparty na seksie. Ale tego, co zrobiła dla Rosji, jak tworzyła jej potęgę
to tylko w opracowaniach poważnych historyków. A my nawet jej nie wspominamy,
chociaż szczecinianka.
Wanda
Wasilewska, pisarka, komunistka, która miała wielki wpływ na to, że żyjemy
właśnie tutaj we Wrocławiu. To ona wskazywała na przyszłe granice Polski po
wojnie i była równym partnerem w rozmowach politycznych z ówczesnym hegemonem.
To przed nią żołnierze nad Oką składali przysięgę i to ona była w tamtym czasie
ucieleśnieniem Polski. To jej musiał gen. Berling pierwszy salutować, bo w
hierarchii wojskowej stała wyżej od niego. A co robił Berling, który nie mógł
znieść tego, że to nie on był najważniejszy, właśnie czarny pijar, to on i jego
żona mówili o kochankach, perwersyjnym seksie, o piciu alkoholu. Nikt jej nie
współczuł wielkiej tragedii po śmierci męża. A po wojnie była w Polsce
niepotrzebna, bo była za silna. Więc zapomniano o niej.
Przywołałam
te dwie postacie kobiet po to, by pokazać, jak trudno jest kobietom zmieniać
rzeczywistość i choć ją zmieniały to w powszechnym odbiorze są stygmatyzowane. No
i jeszcze przypomnę Margaret Tacher i np. Hannę Suchocką. Obie działające na
rzecz neoliberalizmu, z tym, że premier Anglii działała na rzecz imperium
Anglii, a premier Polski na rzecz imperium USA i Watykanu. To samo można
powiedzieć o premier Ewie Kopacz. Katarzyna
II prowadziła politykę we własnym imieniu i na rzecz własnego imperium. Wanda
Wasilewska prowadziła politykę we własnym i komunistów imieniu na rzecz
przyszłego, niepodległego państwa. A reszta pań na rzecz wielkiego, globalnego
kapitału, przy czym Anglia to imperium finansowe i gospodarcze, a Polska to
biedna kolonia, eksploatowana przez globalny kapitał.
Zatem
czy kobiety są nadzieją politycznego porządku odpowiem: zależy, jakie kobiety.
Bo co z tego, że kobiety zajmują najwyższe stanowiska jak nie mają wiedzy
potrzebnej do sprawowania tych funkcji, a także jak nie mają cech
osobowościowych, które byłyby wyrazem ich tożsamości. Nasze panie wykonują
tylko polecenia innych. Moim zdaniem, brakuje nam w polityce, kobiet światłych,
które poprzez wykształcenie i krytyczny rozum potrafiłyby i miały odwagę do
przekształcania kraju. Niestety nie uczymy tego, dlatego rządzi nami przypadek.
Uda się lub nie.
Ale
w polityce nie ma przypadków. W polityce myśli się na wiele lat wcześniej i
realizuje się te zamierzenia świadomie. Błąd w zamierzeniach to cierpienie dla
ludzi, okrutne i bolesne, po którym jest się trudno podnieść.
I
jeszcze taka sprawa, z dziedziny kultury. Napisała Olga Tokarczuk świetną
książkę „Księgi Jakubowe” i przypomniała w jakiejś rozmowie o pogromach Żydów,
o tym, że ich mordowaliśmy. I co się stało? Rzucili się w Internecie i innych
mediach na nią wszyscy, którzy poczuli się urażeni tą wypowiedzią, „wielcy
Polacy”, „prawdziwi narodowopolacy katolicy”, którzy gdyby mogli, to by ją
rozszarpali już dzisiaj. Może była to niezręczna wypowiedź, ale jakie struny w
nas musiała poruszyć, żeby wyszedł z nas warchoł i antysemita, jednocześnie
deklarując bezwarunkową wiarę w żydowskiego boga i żydowską matkę boską. Mam
wrażenie, że w ogólnej masie jesteśmy schizofreniczni, bo nie umiemy i nie chcemy
odpowiedzieć sobie na pytanie, kim jesteśmy. Czy ktoś, kto nie wie, kim jest
może być nadzieją politycznego porządku? Nie.
I
już na sam koniec. Brakuje nam w życiu społecznym, politycznym, gospodarczym i
codziennym wartości humanistycznych. Przyjęcie, 25 lat temu, na wiarę, wartości
neoliberalnych dało skutek taki, że żyjemy w „darwinizmie społecznym”.
Zaczynamy się w tym źle czuć i sprzeciwiamy się temu, na różny sposób. I nie
rozwiążą tego problemu kobiety tylko ludzie, obywatele, społeczeństwo. Ale bez
lewicy, szeroko rozumianej, bez naszego zaangażowania w sprawy publiczne i w
sprawy państwa, niewiele nam wyjdzie. Będziemy patrzeć jak w teatrze kukiełek
jak inni grają. Czy pozwolą nam być widzem? Oto jest pytanie. Przecież nikt nam
nie zagwarantował pokoju, nikt nas nie obroni, nikt za nami się nie ujmie. Co
dalej?
Ewa Gąsowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz