O wolności


Nie widziałam cię już od miesiąca. I nic.
Jestem może bledsza, trochę śpiąca,
trochę bardziej milcząca lecz widać
można żyć bez powietrza.

Maria Pawlikowska-Jasnorzewska („Miłość”)


Wolność jest jak powietrze – powiadają dziś koryfeusze liberalnej demokracji. Człowiek – ich zdaniem – nie może żyć bez wolności. Ale czy wszyscy ludzie wiedzą dokładnie czym jest owa wolność i jak pojmowanej wolności pragną?

Wolność to najogólniej brak przymusu. To sytuacja, w której można dokonywać wyborów wszystkich dostępnych opcji. Trzeba jednak zakładać istnienie czegoś, co te decyzje i tych wyborów dokonuje oraz co je limituje.

Wolność jest kategorią moralną, bo musi być związana ze świadomością istnienia Innego (lub zbiorowości i norm obowiązujących w tej zbiorowości).

Triada, zasadnicza i rudymentarna Oświecenia (i Rewolucji Francuskiej), tej epoki tworzącej zręby tego, co uznajemy współcześnie za nowoczesny Zachód – czyli liberte, fraternite, egalite – pozbawiona któregokolwiek elementu, nie może oddać istoty tego przesłania. Sama wolność (liberte) bez pozostałych ogniw przypomnianej triady jest kulawa, ślepa na jedno oko i głucha na jedno ucho. Dziś wolność została sprowadzona do „wolności zakupów” albo do „dostępności coraz to bardziej wyszukanej konsumpcji” kolejnych, nowych dóbr, zaś braterstwo i równość celowo się pomija lub sprowadza do retorycznych i pustych sloganów. Bo triada w swym pełnym zestawie ma moc rewolucyjną, ma moc burzącą (ale i tworzącą zarazem nową jakość). Nad wszystkim zaś króluje – próbując spacyfikować idee i nadzieje wynikające z braterstwa i równości, rzucając złowieszczy cień na mentalność ludzi, na ich świadomość, na ich reakcje i postawy  – „niewidzialna ręka rynku” i związana z nią totalna komercjalizacja. Równość i braterstwo to oprócz wolności te elementy, które kulturę Zachodu czynią atrakcyjną dla przedstawicieli innych cywilizacji, gdzie o tak rozumianej jakości życia nigdy nie było mowy w historii, a jednostka ludzka jest traktowana od zawsze nie jako indywiduum i podmiot, nie jako „miara wszechrzeczy” (za Protagorasem z Abdery), ale jako jeden z elementów składowych danej wspólnoty, jako trybik organizmu zwanego społeczeństwem.

To ten trend, tak dziś powszechny, przerabia obywatela w konsumenta, człowieka dojrzałego i świadomego – czyli właśnie wolnego – w infantylne i kapryśne dziecko (goniące jedynie za zaspokojeniem kolejnych, podsuniętych przez reklamę – i tak rozbudzonych – zachcianek). I w tym widzi ono – to kapryśne dziecko/współczesny człowiek – swoją wolność. Co jest jawnym zaprzeczeniem wolności wyobrażonej i prezentowanej przez czołowych koryfeuszy Oświecenia po obu stronach Atlantyku. Bo taki jest wdrukowany w świadomość kod dzisiejszych czasów, taki jest (i taki ma być) powszechnie medialnie proponowany paradygmat XXI wieku: ery wolności, swobody i demokracji. I tak też – niestety – wolność jest kojarzona.

A wolność – jak zauważył słusznie Antonio Negri – to możliwość nie tyle nie chodzenia do pracy, ale przede wszystkim oddanie się wynalazczości (materialnej bądź duchowo-ideowej) w towarzystwie innych ludzi.

Bo wolność bez świadomości znaczenia tego pojęcia i tego stanu jest kolejnym humorzastym bożkiem losu, uczynionym sobie przez człowieka na swe własne udręczenie. Nie dla poszerzenia swojej wolności. Bożkiem spychającym człowieka w otchłanie „dziecinności”, „infantylizmu”, niekontrolowanych afektów i irracjonalnych zachowań.

autor: dr Radosław S. Czarnecki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz