POLSKA/Polacy – ROSJA/Rosjanie: Scylla i Charybda

Nieodłącznym rysem konserwatyzmu
jest przekonanie, że społeczeństwo dzieli się
na światłą elitę i masy nad którymi te
pierwsze muszą sprawować intelektualną kuratelę.
prof. Jan SOWA

Dwie daty, pomijane w dzisiejszym dyskursie, są w stosunkach Polski i Rosji (tego co dziś umownie rozumiemy pod tym pojęciem), niezwykle istotne: rok 1552 – zdobycie Kazania przez wojska Iwana IV Groźnego i rok 1569 - zawarcie Unii Lubelskiej. Zdobywając Kazań, likwidując chanat kazańskich Tatarów i zajmując całą dolinę Wołgi (po Morze Kaspijskie) Moskwa przecina trakt którym od 1000 lat ze stepów azjatyckich podążały na Zachód hordy koczowników powodując zmianę układu politycznego, społecznego, kulturowego w Europie: Hunowie, Pieczyngowie, Madziarzy, Tatarzy/Mongołowie itd. Natomiast zawarcie Unii Lubelskiej i przekazanie do Korony (czyli jakbyśmy dziś powiedzieli – Polski) czterech najdalej wysuniętych na południe województw litewskich - kijowskiego, bracławskiego, podolskiego i wołyńskiego – stwarza, jak wiemy z historii, pole do starcia kolonializmu i imperializmu polskiego i moskiewskiego (rosyjskiego). Będzie to miało miejsce przez dekady, a nawet – wieki, na terenach dzisiejszej Ukrainy (w mniejszym stopniu – Białorusi).

Dziś po 350 latach od tamtych wydarzeń zderzają się jedynie mity, będące echem wspomnianej rywalizacji na tych obszarach, karmiące się historią (i owym, przebrzmiałym już starciem imperializmów i kolonializmów – polskiego, którego już dawno realnie nie ma, ale który tkwi w polskim imaginarium niesłychanie silnie i rosyjskiego, realnego i mającego przełożenie na bardzo niedawne dzieje): mit rosyjski – o Kijowie jako „matce wszystkich ruskich miast” (wiąże się to z chrystianizacją całego terenu wschodniej Europy w X i XI wieku, importowanego z Bizancjum), mit III Rzymu jakim ma być po upadku Konstantynopola Moskwa oraz symbiozy wszystkich zmieni prawosławno-ruskich pod jej egida i mit polski czyli tzw. Kresy jako clou tego co zwiemy „polskością”; ziemiaństwo, dworki, kultura szlachecko-sarmacka (przeobrażona potem w ową „polskość”) etc. Te mity rzutują bardziej na nasze wzajemne stosunki niźli Polacy w Moskwie AD’1612, zabory, polskie przegrane powstania w XIX wieku, wojna polsko-bolszewicka 1920-21, pakt Ribbentrop-Mołotow, powstanie warszawskie, historia PRL pozostającego w sferze dominacji ZSRR (która to dominacja sięgała po Łabę przez 45 lat po II wojnie światowej) itd.

Mity mają to do siebie, że nie wiążą się w jakimkolwiek sensie z rzeczywistością. Tworzą tzw. Imaginarium (zarówno w wymiarze indywidualnym jak i zbiorowym, społecznym) oparte głównie o fantazmaty. Najkrócej określić je możemy jako quasi-fakty, absolutnie nie uświadomione, pozostające poza naszą racjonalnością i pragmatyzmem życiowym. To rządy emocji, marzeń (tych nie zrealizowanych), kaprysów, rojeń (nie spełnionych), intencji. Pobudza je zawsze etyczna strona osobowości – a musimy zawsze być „po jasnej stronie mocy” – karmiąca się nie dość ostatecznie wypełnioną treścią owych zamierzeń (realnych i sennych) przez nas oczekiwaną.

Zmiana jaką opisuje Andrzej Leder (PRZEŚNIONA REWOLUCJA) i która miała niesłychanie istotne znaczenie w naszej historii (lata 1939-56) jest w tej konfiguracji niesłychanie ważną. Z jednej strony - niemieccy naziści, a z drugiej – komuniści i ulokowanie PRL w strefie wspomnianej dominacji wyeliminowało: znaczącą mniejszość jaką stanowili do 1939 roku Żydzi (Polacy dopiero po II wojnie światowej i eksterminacji znacznej części swych współobywateli zaczęli tworzyć narodową klasę mieszczańską w pełni tego słowa znaczeniu) oraz zniszczyło polską inteligencję o rodowodzie szlacheckim – totalna zagłada ziemiaństwa (i wszystkiego co z tym stanem, wartościami i tożsamością się wiązało). Nie bez znaczenia była również zmiana granic Polski w wyniku porozumień jałtańskich – przesunięcie ich znacząco na Zachód wiązało się przecież ze zmianami cywilizacyjno-kulturowymi ludności osiedlającej się na Ziemiach Zachodnich. Pochodzący z Kresów i tzw. „kongresówki” Polacy zderzyli się z zupełnie inną cywilizacją co musiało wywrzeć niebywały wpływ na ich świadomość, mentalność, na polskie imaginarium (ale przy okazji wzmocniło nadwiślańskie fantazmaty w tej materii). Film Sylwestra Chęcińskiego pt. Sami swoi (zwłaszcza część I owego obrazu) doskonale oddaje klimat i chaos pojęciowo-sytuacyjny tamtych czasów. 
Nostalgiczno-romantyczna idealizacja stosunków społecznych panujących na utraconych przez Polskę tzw. Kresach, dała w efekcie mentalne i wyobrażeniowe uszlachcenie wszystkich obywateli PRL, dziś – III RP (mit dworku, ziemiaństwa, sielskości, kochajmy się panowie bracia, poczucie pańskości, powszechność odwoływania się do egalitaryzmu szlacheckiego – potworny mit i nieprawda, powrót demonów kontrreformacyjnej proweniencji, mit kulturotwórczy w obecności herbowych panów braci na Wschodzie czyli dzisiejszej Ukrainie – a to jest apoteoza kolonializmu i niewolnictwa tam panującego etc.). To tu m.in. ma swą genezę tzw. inteligenckie getto (i dotyczy to zarówno potomków pańszczyźnianych chłopów czy folwarcznych parobków - którym PRL i stosunki społeczno-polityczne jakie w nim zapanowały umożliwiły wykształcenie i zdobycie takiej pozycji w hierarchii społecznej, iż awansowali do warstwy czy klasy mieszczańsko-inteligenckiej - jak i resztek starej inteligencji o rodowodzie post-szlacheckim, pozostałej po dramacie II wojny światowej).
Wiemy, że każde getto jest kłębowiskiem żmij, w którym podstawowym kunsztem jest robienie intryg (François Mauriac ,KŁĘBOWISKO ŻMIJ), zaś do najprzyjemniejszych i najpospolitszych uczuć należy cicha uciecha z kompromitowania i poniżania bliźniego. Getto nie lubi, tępi, glajchszaltuje wybitne i jawne indywidualności, te jednostki, które obnoszą się ze swoją innością, swoim zdaniem, swoim nonkonformizmem, które manifestują różność od tego środowiska. Getto solidaryzuje się w przeciwdziałaniu indywidualnościom, bo „….jest to solidarność ludzi jałowych i małych”, którzy sami siebie uważają za wielkich – patrząc w – i „nie znoszą prawdziwych wielkości obok siebie”. T rodzi postawy klientyzmu, konserwatyzmu, faryzejstwa oraz jest typowym odzwierciedleniem stosunków folwarcznych i wynikających z nich bezpośrednio relacji Pan vs Cham.

To jest właśnie podstawowy element jaki odróżnia Polskę i Polaków od tzw. Zachodu: nie to, że nasze tereny nie były romanizowane bezpośrednio przez Rzymian i ich sposób myślenia oraz organizacji życia publicznego (szacunek do prawa wzmocniony później na Zachodzie przez Reformację, zwłaszcza jej odłamy o kalwińsko-prezbiteriańsko-purytańskiej proweniencji) czy przede wszystkim – Oświecenie (w płaszczyźnie ideowego zrozumienia nowoczesności jako określonego stosunku i pojmowaniu człowieka), ale życie w folwarku wraz z określoną przez tę formę gospodarowania mentalnością. Wiele badań i analiz wskazuje np. iż stosunki panujące w polskich oddziałach międzynarodowych korporacji są echem tych sytuacji sprzed wielu dekad: dopóki zarządza desant z Niemiec, Francji czy innego kraju Europy Zachodniej jest w miarę normalnie jeśli chodzi o relacje interpersonalne. Gdy nastaje polski management robi się piekło. W Niemczech twierdzi się np. że „polscy zarządzający to bulteriery – jak się wczepią to zagryzą”.
Ten metaforyczny folwark trwający w świadomości ludzi znad Wisły, Odry i Bugu mimo upływu wieków materializuje się także w powielaniu – w jakimś stopniu - XVIII-wiecznego powiedzenia jakie charakteryzowało tamtejsze stosunki między ludzkie: „Podstawą dobrej gospodarki są dwie rzeczy: pańszczyzna i szubienica” ([w]: A. Gostomski, OECONOMIA ALBO GOSPODARSTWO ZIEMIAŃSKIE, DLA PORZĄDNEGO SPRAWOWANIA LUDZIOM POLITYCZNYM DZIWNE POŻYTKI).

To stąd wynika także praktyka dyskusji między Polakami, gdy wszelkie spory tu  prowadzone polegają „na próbie wykluczenia przeciwnika, ustanowienia jednolitego dyskursu, który inne dyskursy unieważni” (A. Leder, Folwark polski, [w]: GAZETA WYBORCZA z dn. 11.04.2014). A przecież to Oświecenie (i człowiek identyfikujący się z tym nurtem myślenia i opisem rzeczywistości podług jego kanonów) pozwala zrozumieć wszystko – co nie oznacza równoczesnej identyfikacji. Co prawda folwark sprzyja indywidualizmowi, ale na poziomie klepiska; takie drobne, przyziemne cwaniactwo, kombinatorstwo, niechęć do nonkonformistycznych idei burzących ten tradycjonalistyczno-konserwatywny spokój i bezruch, paternalizm (jakże silny w ideologii sarmatyzmu i ziemiańskiej kultury), a przede wszystkim – bojaźń przed zmianą ustalonej, wertykalnej hierarchii społecznej (sankcjonowanej i sakralizowanej przez Kościół katolicki). Bezrefleksyjna religijność, oparta o ludyczność, manifestację, pompatyczność i bazująca wyłącznie na powierzchownie pojmowanej wspólnotowości wspiera takie zachowania i postawy, wykluczając jednocześnie nonkonformizm i samodzielność myślenia. Uniemożliwia to wszystko pojawienie się zachodnio-europejskiego sceptycyzmu i krytycznej refleksji. A to są elementy kultury Zachodu i tamtej mentalności absolutnie konstytutywne dla tego pojęcia.

No i syndrom kontrreformacyjnej wyższości nad „schizmatyckim Wschodem” pozostający (i mający niesłychanie istotne znaczenia dla naszego oglądu rzeczywistości) cały czas trwający w polskim imaginarium. Ów syndrom kontrreformacyjny i jego wpływ na naszą świadomość współcześnie zdiagnozowałem i opisałem w materiale pt. Wszyscyśmy z kontrreformacji, [w]: www.sprawynauki.edu nr 2/187/2014.

Jak zauważył ponad wiek temu Józef Szujski, polski historyk XIX-wieczny, przedstawiciel krakowskich stańczyków, zawsze „…Fałszywa historia jest mistrzynią fałszywej polityki”. I to de facto tłumaczy niesłychanie wiele w tej materii.

Zasadniczym dylematem bardzo istotnym dla tego problemu jest odpowiedź na pytanie czy Rosja jest częścią Europy czy jak chce polski mainstream jej miejsce jest w Azji, za Uralem? Nie ma sensu przytaczać powszechnie znanych faktów i argumentów z historii (tu rodzi się również podstawowy dylemat, nieznany większości polskich zwolenników stawiania Rosji do azjatyckiego kąta; czy Azja jest czymś – tak w ogóle – gorszym?), dziejów europejskiej kultury, polityki, sztuki etc. przemawiających za europejskością Rosji i Rosjan. Europejskością w pluralistycznym pojmowaniu tego pojęcia, w jego złożoności i wielowymiarowości. W znaczeniu symbolicznym to tak jak w Antyku: Rzym vs Ateny, a później, we wczesnym Średniowieczu  – Rzym vs Konstantynopol.
Prof. Stanisław Bieleń (politolog z Instytutu Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego) zauważa, iż „…..Analizując od wielu lat to, co się dzieje na Wschodzie stwierdzam, że bez Rosji, głównego rozgrywającego w przestrzeni poradzieckiej nie da się rozwiązać wielu spraw. Taki jest po prostu układ sił między Rosją, a innymi partnerami poradzieckimi. Chodzi tu o kontekst tzw. Partnerstwa Wschodniego forsowanego onegdaj usilnie przez polityków zdecydowanie proamerykańskich - a równocześnie silnie antyrosyjskich – Radosława Sikorskiego i Carla Bildta” (S. Bieleń, Poligon Polska [w]: PRZEGLĄD nr 30/812/2015).

Pisze z kolei prof. Ludwik Stomma: „Wielka polska poezja romantyczna, pisana zresztą przede wszystkim w Paryżu, nie odbiła się w tym kraju [Francja rscz.], a tym bardziej w innych państwach europejskich, najlichszym nawet echem. Żaden z moich studentów, a wykładam na Sorbonie już 26 lat, nie słyszał o Mickiewiczu i Słowackim. Natomiast Puszkin i Lermontow, to i owszem, coś tam mówi. Z tego prostego powodu: Pan Tadeusz jak najwspanialszym by nie był arcydziełem, jest zaściankową powieścią z kodem, który rozszyfrować mogą tylko narodowo wtajemniczeni. Natomiast >Eugeniusz Oniegin< zrozumiały jest w całym kręgu kultury europejskiej. Cóż dopiero powiedzieć o >Bohaterze naszych czasów< Lermontowa, który mieści się w kanonie lektur obowiązkowych szeregu krajów na Zachód od Odry i Nysy, ale nie akurat tuż na wschód od tych rzek. Tutaj bowiem wiemy, że to Azja”.(L. Stomma, Pogarda idiotów, [w]:POLITYKA nr 8/2693 z dn. 21.02.2009). 

Podsumowując swój wywód, bardzo celnie stwierdza, że cywilizowanie i europeizacja naszych stosunków z Rosją trzeba zacząć od wyrugowania absurdalnego, wyimaginowanego – czyli irracjonalnego - poczucia pogardy jakie towarzyszy (i jakie w ostatnich dwóch dekadach ochoczo wzbudzano w publicznej narracji) postrzeganiu Wschodu jako zagrożenia. Nie jest to bowiem pogląd realistyczny i racjonalny oraz nie mieści się w kanonie stosunków międzynarodowych, między państwowych, między narodami: „….Bo jeśli chcecie nienawidzić Puszkina – kwestia gustu, wolno opowiadać się za Lermontowem. Natomiast jeśli pogardzacie Rosją, to tylko o was świadczy. Skorupka zamiast rozumu” (L. Stomma, dz.cyt.).

W tym kontekście warto jeszcze przytoczyć opinię prof. Bronisława Łagowskiego o „żartobliwości” polityki zagranicznej Polski na tzw. kierunku wschodnim. Napisał on już w 2000 roku, iż miłości i nienawiści jakie obserwuje się w polskich meandrach czynionych w tej materii są czymś nieautentycznym, nieracjonalnym, gdyż wynikają one z zakorzenionych głęboko intensywnych, emocjonalnych stereotypów i są jak najdalsze od empirycznego rozeznania rzeczywistości ([w]: B. Łagowski, DUCH I BEZDUSZNOŚĆ III RZECZYPOSPOLITEJ).

Jak widać nasze – polsko-rosyjskie stosunki – są przede wszystkim mieszaniną kompleksów różnej maści, fobii, fumów, fantasmagorii, urojeń, mitów, przekłamań, megalomanii i pospolitego filisterstwa. Siłą rzeczy gros swego wykładu skupiłem na polskim imaginarium lecz mity pozostają zawsze mitami: czy to po polskiej czy rosyjskiej stronie: mit – już tu wspomniany – Kijowa, dzieje ZSRR, stosunek do stalinowskich represji, rozbieżności w ocenie wyników II wojny światowej (Wielka Wojna Ojczyźniana stanowi dla współczesnej Rosji i Rosjan mitotwórczy, państwowotwórczy fundament – zarówno w wymiarze subiektywnym jak i zbiorowym). Po prostu wystarczy te mity szanować – co nie oznacza, ż należy się z nimi zgadzać. Bo nie wiedząc o sobie zbyt wiele – mity i fantazmaty nie są wiedzą sensu stricte i powodują wzrost irracjonalnego i anty-pragmatycznego myślenia – nie będąc świadomym samego siebie nie ma się prawa poprawiać innych i świata. I to nie dlatego, że rację może mieć Sokrates („Wiem, że nic nie wiem”) ale z tytułu tego, iż zło w próbach zmieniania ludzi lub świata polega na tym, że zmiany te służą przeważnie tylko naszym interesom, dumie, dogmatycznym przekonaniom albo po prostu są odreagowaniem negatywnych emocji (o. Anthony de Mello, TJ).

Czy z tej mieszanki może wyjść pragmatyczna, racjonalnie i realnie prowadzona polityka? I czy Europie – od Atlantyku po Ural (a de facto – po Kamczatkę i Czukotkę) potrzebne są tego typu harce, zawirowania, przepychanki i napięcia? Najbardziej na storpedowaniu pomysłu sprzężenia Unii (czyli Europy Zach.) z Rosją (patrz pomysł Siergieja Karaganowa, Postawmy na związek [w]: GAZETA WYBORCZA z dn. 28-29.08.2010, to skrócona wersja podstawowego materiału do dyskusji podczas obrad Forum Wałdajskiego w 2010 roku), ich bliskich związków i ścisłej współpracy zależało i nadal zależy U.S.A. A serwilizm polskich elit i tutejszego mainstreamu wobec wszystkiego co „amerykańskie” jest powszechnie znany nie tylko w Europie. W tej kwestii polskie uprzedzenia i fantazmaty zbiegają się wyraźnie z pragmatycznym, imperialnym, globalnym interesem polityki amerykańskiej.

Wspomniany rosyjski politolog prof. Siergiej Karaganow, postać wybitna i niezwykle wpływowa w rosyjskim mainstreamie, członek tzw. Klubu Wałdajskiego i były doradca Prezydenta Rosji, pisze we wspomnianej propozycji ścisłego związku Unii Europejskiej i Rosji, iż „…20 ostatnich lat relacji Rosji z Europą zorganizowaną dziś wokół UE i NATO to historia pustych haseł i niespełnionych nadziei”. Uważa on, że Rosjanie po upadku bipolarnego podziału Starego Kontynentu i świata poczuli się zdradzeni przez Zachód do którego chcieli szybko dołączyć na zasadach partnerskich i przyjaznych. Był do tego klimat w Rosji w I-szej połowie lat 90-tych XX wieku (mimo szokowej terapii zaaplikowanej społeczeństwu przez kolejne rządy nominowane przez Prezydenta Borysa Jelcyna). „Młoda elita rosyjska, która odrzuciła komunizm rzuciła się w objęcia Zachodu i Europy gotowa do integracji nawet na warunkach ucznia. Ale Zachód odrzucił taką możliwość. Potraktowaliście nas jak pokonanego, choć nie czuliśmy się pokonani”. A to akurat uczucie jest bardzo znaczące dla rosyjskiej tożsamości, mentalności i systemu wartości.

Mimo to Karaganow uważa, że bez zrozumienia wspólnego interesu, wspólnych celów strategicznych i przeorania na nowo wspólnoty kulturowej „wielkie 500 lat Europy odejdzie w cień, a ton światu nadawać będą Stany Zjednoczone i Chiny”. Bo to – jak wyraził się Rosjanin – Chiny wygrały zimną wojnę (co widać dziś na świecie), nie Zachód. „Dlatego Rosja i Europa winny dążyć do stworzenia wspólnego związku Europy i do włączenia do niego państw, które dotąd jeszcze nie określiły swej orientacji: Turcji, Kazachstanu, Ukrainy”. Ten związek ma być układem partnerskim, nie biurokratyczno-paternalistycznym. Miękka siła Europy z twardą siłą potencjału – wielowymiarowego – Rosji ma przyszłość strategiczną i jest po prostu koniecznością. Dla obu partnerów. Bo „….słaba Europa będzie osłabiać Rosję”. I na odwrót.

Kończąc te rozważania, należy podkreślić, iż demokracja, swobody czy wolności „nie czynią nas automatycznie wyższymi, lepszymi, ładniejszymi, bogatszymi i szczęśliwszymi. One są codziennością, przyziemną i prozaiczną” (hiszpański pisarz i eseista Javier Ceras w wywiadzie dla GAZETY WYBORCZEJ z dn. 6-7.06.2015). Ale kiedy tu nad Wisłą, Bugiem i Odrą za nimi stać ma w polskim imaginarium zarówno na wskroś kolonialny ([patrz]: Daniel Beavois, TRÓJKĄT  UKRAIŃSKI. SZLACHTA, CARAT i LUD NA WOŁYNIU i KIJOWSZCZYŹNIE W LATACH 1793-1914), sarmacki (relacje interpersonalne oparte o paradygmat: Pan vs Cham, [patrz]: Jan Sowa, FANTOMOWE CIAŁO KRÓLA) oraz kontrreformacyjny drang nach Osten (w imię „krzyża” oraz imperialnych apetytów elit rządzących I RP) projekt nawrócenia „schizmatyckich Greków na naszą prawdziwą wiarę” i podporządkowania sobie „ruskich mużykow” traktowanych a priori jako raby (czyli niewolnicy) to pogarda, paternalizm, zadęcia i wielkie słowa dla opisu marnych rzeczy, pompatyczno-bombastyczne napuszenie, tromtadracja, niezwykłe miny i poważne nad wyraz pozy (jakich pełno w naszym przekazie publicznym i takiej też narracji) muszą się objawiać i triumfować. Cóż, że ze szkodą dla pragmatycznie i realistycznie pojmowanego bonum communae. Skorupka zamiast rozumu...

Radosław S. Czarnecki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz