poniedziałek, 21 grudnia 2020

Kalamburowe krokodyle życzą: "Spokojnych Świąt"!



Z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzymy Wam przede wszystkim dużo zdrowia 
i wytrwałości! 

A żegnając stary rok, życzymy Wam wiary w to, że będzie lepiej oraz niezmiennie kalamburowej gotowości na czas, gdy tak już się stanie! 

Z nadzieją na rychłe wznowienie naszych spotkań z cyklu „Poniedziałek z Kalamburem” 
– do siego 2021! 

Halina i Bogusław Litwińcowie 
Irena Kuczyńska-Motas 
Mira Nikodemska 
w imieniu Stowarzyszenia Europejskich Więzi


Świąteczny stroik (na zdjęciu) można było kupić na kiermaszu zorganizowanym w ostatnich dniach wspólnie przez Art Cafe Kalambur oraz Kalaczakra Gallery and Coffee. Dochód z kalakiermaszu został przeznaczony na wsparcie obu tych magicznych miejsc w tym trudnym roku. Na stroiku nie mogło zabraknąć, oczywiście, naszego krokodyla, a właściwiej krokodylej pary, bo też nasza rodzina stale się powiększa. Z okazji nadchodzących Świąt krokodyle zmieniły barwę – na złotą, ponieważ na świątecznym stole, jak mówią wróżby, nie może zabraknąć koloru złotego, który zapewnia bogactwo. Czego też w imieniu swoim oraz kalamburowych krokodyli życzymy wszystkim Wam!

 

niedziela, 6 grudnia 2020

„Kobiety w Teatrze Kalambur. Herstoria".

Gratulujemy Oldze Marii Szelc!

Cieszymy się ogromnie, że w końcu przedstawiona zostanie herstoria legendarnego Teatru Kalambur, czyli historia opowiedziana przez kobiety i o kobietach. Dzięki stypendium, które właśnie przyznał Oldze Prezydent Wrocławia Jacek Sutryk, (w ramach stypendiów artystycznych Prezydenta Wrocławia na rok 2021), w przyszłym roku będzie ona pisać książkę „Kobiety w Teatrze Kalambur. Herstoria". Zaplanowane są rozmowy m.in. z Haliną Litwiniec, Mirą Aleksiun, Urszulą Kozioł, Jolantą Chełmicką, Wandą Ziembicką-Has, Krystyną Paraszkiewicz-Pater, Ewą Dałkowską, Krystyną Krotoską, Elżbietą Lisowską-Kopeć, Krystyną Kawczak-Kutz i Krystyną Stogą.

Olga Szelc - dziennikarka, redaktorka, recenzentka m.in. literatury islandzkiej wydawanej po polsku, autorka wywiadów, tekstów autorskich i opowiadań, współautorka antologii pokonkursowej „Nadodrzańskie opowieści grozy”- opowiadanie „Spadek”. Współpracuje z Głosem Mordoru – magazynem korporacji warszawskich i wrocławskich, z Ośrodkiem Działań Artystycznych Firlej. 




od lewej: Halina Litwiniec, Zyta Kulczycka-Woźniak, Ewa Łoza w spektaklu „Futurystykon”, premiera 1967 r. Reżyseria zbiorowa pod kierunkiem Włodzimierza Hermana. Scenariusz: Mieczysław Orski. Scenografia: Kazimierz Jasiński Szela. Muzyka: Andrzej Bień 
fot. Tadeusz Szwed / archiwum Teatru

środa, 30 września 2020

Kalambur w podróży… Turnee po NRD – wspomina Jan Węglowski!

Wczesną wiosną roku 1976 z racji zdobycia pierwszej nagrody na FAMIE `75 za spektakl „Rozruch”, zorganizowano nam trasę koncertową po byłym NRD. A konkretnie po budowach realizowanych w tym – wówczas jakżeby inaczej – bratnim kraju przez polskie firmy.

Trasa, której dokładnego przebiegu nie pamiętam (a dlaczego, powiem później), była tak ułożona, że jeśli jednego dnia graliśmy np. w Gerze (południe NRD), to następnego dnia jechaliśmy do Rostoku (północ), by nazajutrz wrócić do Cottbus (wschód).
Zatem te 10 dni wyglądały bardzo podobnie: rano pobudka, wyjazd autokarem. Po drodze zakupy w jakimś – najczęściej wiejskim – sklepiku. Śniadanie w czasie jazdy. Dotarcie do miejsca przeznaczenia. Zakwaterowanie w hotelu robotniczym. Próba. Spektakl a po spektaklu… 
…szczęśliwy kierownik budowy, który wreszcie miał możliwość skorzystania z przyznanych mu kosztów reprezentacyjnych zapraszał nas na „symboliczną lampkę wina”. To znaczy, że stoły pełne były żarcia oraz trunków wszelakich. Dlatego, kiedy do dziś ktoś mi proponuje tę symboliczną lampkę, to natychmiast mam kaca. Trudno więc mi się dziwić, że nie pamiętam wielu szczegółów.

No i pewnego pięknego, choć zimnego poranka, udaliśmy się w drogę do Wilhelm-Pieck-Stadt (czyli dzisiejszego Guben). Po drodze weszliśmy do sklepiku. Ponieważ wówczas enerdowskie spożywczaki były zdecydowanie lepiej zaopatrzone od naszych, troszkę mi zajęło czasu wybranie kuszących wiktuałów.
Będąc już przy kasie, z dziesięcioma wschodnimi markami zobaczyłem, że nasz autokar właśnie rusza z parkingu. Pani kasjerka spojrzała na mnie ze zdziwieniem, ale ja czystą niemczyzną powiedziałem – Macht nichts! Es ist nur ein Witz! – i zaśmiałem się nieszczerze.
I zaraz potem wybiegłem ze sklepu, aby dostrzec znikające za zakrętem tylne reflektory autobusu. Totalnie zdurniałem, a w chwilę potem się przeraziłem, bo przy sobie miałem kilka marek reszty, a na sobie tylko koszulę. Reszta bagażu – odzienie i dokumenty – leżały w pojeździe. Na dodatek nie miałem zielonego pojęcia gdzie dokładnie w tym wilhelmpiksztacie gramy!

No i proszę sobie wyobrazić, że panie sprzedawczynie wytłumaczyły znajomemu klientowi co się stało i ten pan, swoim Trabantem ruszył w pościg za autokarem. Ale tylko do najbliższej wioski, gdzie mieszkał. Zaraz jednak potem zatrzymał wojskową Wołgę i poprosił żołnierza, aby dowiózł mnie do Guben. A kiedy ten szeregowy się wahał, to ten pan od Trabanta powiedział coś, czego wprawdzie nie zrozumiałem, ale dużo w tej wypowiedzi było słów polnisz-dedeer frojndszaft, dumme Pole i na koniec befel.

Po godzinie pościgu zauważyłem jadący z przeciwka nasz autokar. Chwyciłem więc żołnierza za rękę i krzycząc: to ten autobus, to ten autobus i poszliśmy na czołówkę. Ale na szczęście oba pojazdy w porę wyhamowały. Z autokaru wybiegły dwie koleżanki – przyznam się, że nie pamiętam które – i jak jakiemuś partyjnemu kacykowi wręczyły bukiecik kwiatów na przywitanie-przeprosiny. I ja wtedy powiedziałem. Że są ch…e – za co je teraz gorąco przepraszam.

O tym w jaki sposób reszta załogi zorientowała się, że mnie nie ma, niech napisze ktoś z uczestników jazdy. Ja tylko pamiętam, że na pożegnanie, nieco oszołomiony, podziękowałem kierowcy wojskowej Wołgi starożytnym rzymskim pozdrowieniem, które określane jest przez współczesnych nazioli formą zamawiania pięciu piw. Ale widocznie w emocjach przypomniały mi się wszystkie filmy wojenne z kapitanem Klossem na czele.

Pointa:

W kilkanaście lat później, w pewnym towarzystwie, opowiedziałem o tej przygodzie i wówczas jeden z uczestników spotkania powiedział sakramentalne: to jeszcze nic. Ja w lipcu, w połowie lat 80-tych pojechałem na wycieczkę do Rumunii, a konkretnie na tamtejszą riwierę.

Podróżowaliśmy autokarem marki „Jelcz” oczywiście bez klimatyzacji. Upał był upiorny, tak więc pasażerowie siedzieli na rozgrzanych do czerwoności, pokrytych laminatem siedzeniach praktycznie w samej bieliźnie.
No i podczas postoju na jakimś leśnym parkingu, kiedy to „panie na prawo, panowie na lewo”, moje oddalenie nieco się przeciągnęło, to po powrocie zostałem tylko kupkę rodzimych śmieci i nic więcej. A ja miałem na sobie jedynie kąpielówki i japonki. 

I jak to się skończyło - pytaliśmy wszyscy jednym głosem? Dowlokłem się do najbliższej wioski, rękoma wyjaśniłem miejscowym co się stało i oni wezwali pomoc. I przyjechała taka nyska z Securitate, która dostawiła mnie dość szybko do Konstancy, ale nie do mego hotelu, tylko do miejscowego aresztu. Powiem wam tylko tyle, że to były najbardziej bolesne wakacje mego życia.



wtorek, 15 września 2020

Kalambur w podróży…

Małgorzata Dzieduszycka-Ziemilska: - Musiał być 75. rok. Jechaliśmy na Festiwal do Nancy pomarańczowym garbusem Litwińca: Boguś, Anka Matysiak i ja. Czwarty chyba był Janusz Płoński z redakcji ITD. Byliśmy załadowani po szyje, bo wieźliśmy wikt na całą wyprawę. Boguś złapał koło zaraz za granicą NRD i byłoby z tym nieco kłopotu, gdyby nie Anki dobra znajomość niemieckiego, z niebagatelnym dodatkiem jej wdzięku. Pierwszy nocleg mieliśmy załatwiony też przez Ankę, która znała w Berlinie pewnego fotografa. Podjechaliśmy do pracowni fotograficznej, właśnie wyremontowanej. Jeszcze stały drabiny, a z mebli był tam tylko jeden duży tapczan i lampy na statywach, tzw. „parasolki”.
Fotografa na miejscu nie było, ale za to była znajoma jego znajomego – Polka Marysia Latałło, wdowa po znanym filmowcu i parę osób, jej znajomych. Na początku nie więcej niż pięć, czy sześć, a potem jakoś dobiło do kilkunastu. Każdy wyjął buteleczkę i zrobiło się bardzo przyjemnie. W pracowni był adapter, dobre zachodnie płyty i lodówka, w której znajdowało się kilka, a może nawet kilkanaście puszek zielonego groszku, skrzyneczka piwa i nic więcej. Boguś od razu wymieszał gatunki i wypił tej mieszanki zbyt wiele, więc – jak to miał w takich sytuacjach w zwyczaju – opuścił towarzystwo i powędrował przed siebie w miasto. W kieszeni miał kluczyki do auta, gdzie została wałówka idealna do okoliczności, więc pozostał nam do konsumpcji jedynie groszek.

Zabawa rozkręciła się na dobre, nie będę opisywać szczegółów, choć je zapamiętałam. Trochę śpiewaliśmy, trochę tańczyliśmy, udawaliśmy sesje zdjęciowe, w każdym razie zrobiło się bardzo gorąco, musieliśmy się porozbierać. Zasypiałam zmęczona, zagrzebana w stertę ubrań, raczej nietrzeźwa i zmartwiona, bo przewidywałam okropnego kaca. I rzeczywiście się nie myliłam. Już o poranku zwlekłam się z legowiska, spojrzałam dookoła i… oniemiałam. Ściany były całe w zielonych kropkach, nierównomiernie rozpylonych, raczej gęsto niż rzadko. Może nawet niebrzydki był to kolor, chociaż przez właściciela z pewnością niezamierzony i zapach wydzielał się z tych kropek nietęgi. Sprzątaliśmy i myliśmy pracownię przez kilka godzin, zapewne z niezbyt dobrym skutkiem. Boguś wrócił wyspany, bo przytomnie dotarł do jakiegoś hoteliku. Udaliśmy się w dalszą drogę. Resztki puszek i różne nieciekawe odpadki zapakowaliśmy do wielkiej plastikowej torby. Gdy już ruszaliśmy, obejrzałam się za siebie i zobaczyłam tę torbę opartą o ścianę budynku, a na niej napis: „Trzeźwość trwałym obyczajem młodzieży”.
Fajne? Ot, taka scenka.


Kalambur w podróży – wyjazd na X Festival Mondial du Théâtre Nancy, Francja, 1975 r.
Małgorzata Dzieduszycka-Ziemilska – publicystka, krytyczka teatralna. W latach 1981-1990 kierowniczka literacka Teatru Kalambur. Współorganizatorka Międzynarodowych Festiwali Teatru Otwartego we Wrocławiu.
Międzynarodowe Festiwale Teatru Otwartego powołane zostały z inicjatywy Bogusława Litwińca, a organizowane były przez Teatr Kalambur i armię ochotników (1967-1993).
fot. archiwum Teatru

poniedziałek, 18 maja 2020

„Kalambur w podróży” – wspomina Jan Węglowski!

Był wrzesień 1990 roku. Grupa Holendrów zamieszkujących niewielką miejscowość Die we Francji wymyśliła sobie miesiąc kultury polskiej. I z tej okazji zaprosiła Teatr Kalambur ze spektaklem „A kto z nami trzyma sztamy” na tygodniowy pobyt, którego zwieńczeniem miał być wspomniany spektakl. No to pojechaliśmy. Tyle że tym razem, ze względów językowych, miejsce Haliny Litwiniec zajęła młoda dama, której nazwiska, niestety nie pomnę, władająca biegle językiem Moliera.

Jechaliśmy długo. Nawet bardzo długo, bo autobus nie posiadał WC, a kierowca na każdym postoju dolewał do baku polską ropę, której hektolitry przezornie zabrał ze sobą. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby miał ją tylko w kanistrach, ale ów zapobiegliwy pan trzymał ją w rozmaitych szklanych naczyniach – butelkach po peerelowskiej lemoniadzie, słoikach różnej pojemności, a nawet termoforze.

Na miejscu zostaliśmy serdecznie przywitani nie tylko przez Holendrów, ale i rodowitych Dieczan, a potem rozdzieleni na poszczególne kwatery. Wraz z Edkiem Kaliszem trafiliśmy do małżeństwa: Jean-Claude (2 metry wzrostu) i Cristine (1.95). Na kolację, jak to u porządnych wegetarian bywa, dostaliśmy coś nieokreślonego w smaku i pozbawionego jakichkolwiek przypraw. Ale nie to było najgorsze. Ponieważ umówiliśmy się ze wszystkimi pozostałymi uczestnikami wyprawy, że następnego dnia spotkamy się na próbie o 10:00, w miejscowym kinie, gdzie miał się odbyć nasz występ, zaczęliśmy rozmowę z naszymi gospodarzami na tematy logistyczne.

W zasadzie była to scena, jak z jakiejś filmowej komedii. Bowiem Jean-Claude i Cristine mówili wyłącznie po francusku, natomiast Edek usiłował konwersować w języku angielskim, a ja go wspomagałem swoim niemieckim. Piszę: „swoim niemieckim”, ponieważ moja kochana Córeczka, która od lat mieszka w Berlinie, słysząc język Goethego, jakim się posługuję, powiedziała kiedyś, że niejednokrotnie budzi on zdumienie Niemców. Po prostu nie mają pewności, jaką myśl chciałem im przekazać.

No i zaczęło się to w skrócie tak:
Edek: Jean-Claud…
J-C: Łi?
Edek: Łot tajm ju tumoroł łorking?
J-C: ?!
Edek: Łot tajm…
J-C: (wskazując na wiszący zegar – była chyba dziewiąta wieczór) Neuf soire!
Ja: Nein, nein!
J-C: (patrzy na mnie z niepokojem – miejscowość Die w czasie drugiej wojny światowej należała chyba do tzw. Wolnej Francji)
Ja: Um wifil ur gejst du morgen zur arbajt?
Edek: (zmieniając dla ułatwienia szyk poprzedniej wypowiedzi…) Łorking ju tumoroł… (i tu pokazał na swój zegarek)
J-C: Demain?
Edek i Ja: (zaskoczeni nieznanym słowem)?!?!
Edek: No tużur?
J-C: No. Demain (i pokazał palcem jakby przeskakiwał jakąś przeszkodę)
Edek: (cicho do mnie) Chyba zrozumiał.
Ja: Also… (zacząłem, ale zgromiony wzrokiem Edka wycofałem się z dokończenia wypowiedzi)
Edek: Ju demą łorking?
J-C: Łi.
Ja: (nie wytrzymując) Um wifil ur?
Edek: Łot o klok?
I tu wreszcie Jean-Claud załapał, bo powiedział szybko coś po francusku (wypowiadając znane nam z Kabaretu „Dudek” słowo: „trawaj”) i pokazał na palcach liczbę osiem. Przez chwilę z zadowoleniem wszyscy kiwaliśmy głowami do momentu, kiedy Edek znów spytał:

Edek: Jean-Claude…
J-C: Łi?
Edek: A jur łajf…
J-C: Cristine?
Edek: Łi, Kristine – łot o klok tumoro… demą łorking?
Ja: Trawaj…
Cristine: Mła?
Ja: Łi!
Cristine spojrzała błagalnie na Jean-Claude`a. A on wyjaśnił po francusku, o co ją pytaliśmy. I zaraz potem ona pokazała na palcach osiem i zgięła dziewiąty palec do połowy. Zrozumieliśmy – o 8:30. Znów pokiwaliśmy głowami i nagle, równocześnie powiedzieliśmy po polsku: - Ale my mamy próbę o dziesiątej!

Nie będę powtarzał już całej „rozmowy”, mającej wyjaśnić nasz problem, czy mamy razem z nimi wyjść z domu i błąkać się półtorej godziny po ulicy. Powiem tylko, że w pewnej chwili Cristine wstała, podeszła do lodówki i pokazała gestem, że możemy sobie jutro sami przyrządzić śniadanie z tego wszystkiego, co jest w środku. Podziękowaliśmy po francusku. A Jean-Claude pokazał nam gestem, że możemy spać do 9:30, a potem zamknąć dom i iść. I wtedy ponownie jednocześnie zapytaliśmy po polsku: - Ale co mamy zrobić z kluczem?! No i po raz pierwszy tego wieczoru Jean-Claude stanął na wysokości zadania i kazał nam iść za sobą. Poszliśmy. On wyjął klucz z zamka, wyszedł z domu (a my za nim), zamknął dom i… włożył ten klucz pod wycieraczkę! Naprawdę!

Kiedy znaleźliśmy się wreszcie w przydzielonym nam pokoju, zamknęliśmy drzwi na klucz, każdy wyjął ze swojej torby konserwę tyrolską i zjedliśmy ją przy pomocy scyzoryków.
* * * 
Kolejne dni następowały po sobie bez większych zakłóceń. Spotykaliśmy się o dziesiątej na tarasie kina i coś tam niby próbowaliśmy, ale przede wszystkim gadaliśmy i objadali tym wszystkim, co gościnni mieszkańcy Die przynosili nam z domów. Głównie było to czerwone wino, różne rodzaje salami lub kiełbas typu chorizo, białe pieczywo, miejscowe sery i winogrona.

Po trzech dniach wszyscy się sobie przyznaliśmy, że mamy zgagę, ale mimo to, nadal żywiliśmy się po francusku. Miało to tę dobrą stronę, że wieczorem, przy wegetariańskiej kolacji, mogliśmy jedynie skubać serwowane potrawy, pokazując gestami na własne brzuszki, że jesteśmy najedzeni.

Spektakl poszedł znakomicie. Pełna sala doskonale się bawiła, podśpiewywała „usia-sia”. A kiedy jeszcze mer i jego małżonka zostali zaproszeni do tańca – na koniec był „standing ovation”. Następnego dnia wyjeżdżaliśmy i na drogę dostaliśmy wielki worek czekolady w kawałkach.

Ale kiedy tylko zatrzymaliśmy się na pierwszej niemieckiej stacji benzynowej za francuską granicą, wszyscy, jak jeden mąż, zamówiliśmy schabowego z ziemniakami i zasmażaną kapustą oraz po wielkim kuflu piwa. I wszystkim nam zgaga minęła, jak ręką odjął. 



„A kto z nami trzyma sztamy”, czyli piosenki lwowskiej ulicy (ostatnia wersja obsadowa) od lewej: (stoją) Anna Bajer, Jolanta Chełmicka, (siedzą) Edward Kalisz, Tomasz Kwietko-Bębnowski, Jan Węglowski.
fot. archiwum Teatru

piątek, 10 kwietnia 2020

Świąteczne życzenia

Drodzy Przyjaciele!

Rzucało mnie życie po całej Polsce, od wschodu (miejsca mego urodzenia) po północ, do rzetelnego ludu Kaszubów, z północy do centrali, a po wielkiej wojnie – na południe – do czeskiej granicy, aż do Wrocławia, gdzie stwardniały moje kości. Mówię to w tak trudnych czasach, jakie dziś mamy, myśląc o mojej miłości do Ojczyzny. Tu w sercu Dolnego Śląska, gdzie z tysiącami uczestników kalamburowej przygody, z Wami – Wrocławianie, przyszło mi żyć. To właśnie tu, dzięki wybuchowej mieszance kultur i obyczajów, fantazji i zawziętości, udało się stworzyć wyjątkowe miasto.

I temu miastu, z jego wyjątkowymi mieszkańcami, i wszystkim, w tym trudnym czasie epidemii i świąt, chciałbym życzyć spokoju, bez podziałów i bez konfliktów, wzajemnego wsparcia i pomocy. Byśmy wszyscy, jak najszybciej, mogli nadal żyć uskrzydleni marzeniami!

Bogusław Litwiniec
Współzałożyciel Teatru Kalambur, organizator Międzynarodowych Festiwali Teatru Otwartego, autor „21 przekonań sztuki otwartej”, reżyser.

Na zdjęciu Bogusław Litwiniec przy rzeźbie upamiętniającej legendarny Teatr Kalambur, znajdującej się obok dawnej siedziby Teatru na ulicy Kuźniczej 29. Uroczyste odsłonięcie rzeźby odbyło się 24 czerwca 2014 roku z okazji wielkich obchodów 57. rocznicy powstania Teatru Kalambur.

Autor projektu rzeźby (z inspiracji Marka Komzy) i wykonawca – Michał Staszczak.



niedziela, 8 marca 2020

DZIEWCZYNY KALAMBURA

DZIEWCZYNY KALAMBURA – tekst Artur Kusaj

Za to że byłyście
Rano wieczór we dnie w nocy
Kocham Was
I że umiałyście
Skląć, wybaczyć, zauroczyć
Kocham Was

Potrafiłyście wbrew czasom
Dla nas być
Kolorami w szarej masie
Zawsze jakość zawsze z klasą –
Za to piję dziś!

Za Waszą piękną płeć
Dzięki składam Wam stokrotne
Kocham Was
Niepospolitą rzecz
Za odwieczne i ulotne
Kocham Was!

Więc za młodość i przygodę
Tamtych dni
Za wrażliwość i urodę
Ufność dziewczyn mądrość kobiet –
Za to piję dziś!

Za to że miałyście
Trzeźwy ogląd i odwagę
Kocham Was
Że uwierzyłyście
I w konieczność i w przypadek
Kocham Was!

Już nie pomnę nie policzę
– zwalnia myśl –
Ile natchnień i zachwyceń
Wam zawdzięczam przy Kuźniczej –
Za to piję dziś!

fot. archiwum Teatru





środa, 26 lutego 2020

Odczepić się. Spotykanie z Krystyną Krotoską

24 lutego w Art Café Kalambur odbyło się spotkanie z Krystyną Krotoską. Wrocławska aktorka opowiadała o swoim życiu na scenie. O dawnej współpracy z legendarnym Teatrem Kalambur oraz obecnej z Instytutem im. Jerzego Grotowskiego. O pierwszym konkursie w ramach Przeglądu Piosenki Aktorskiej i innych teatralnych wydarzeniach, z których znany był i jest Wrocław.

Wspólnie z Krystyną Krotoską wystąpili: Halina Litwiniec, Rafał Augustyn, Jerzy Bielunas, Bogusław Klimsa i Tomasz Kaczmarek.

Dziękujemy, że byliście z nami! 



















fot. Cezary Chrzanowski

„Poniedziałki z Kalamburem” organizuje Stowarzyszenie Europejskich Więzi (SEW), założone w 1990 roku przez Bogusława Litwińca, we współpracy z Art Café Kalambur. 

poniedziałek, 17 lutego 2020

Poniedziałek z Kalamburem: Odczepić się

Wszystkich sympatyków i fanów talentu, do których sami też należymy oraz przyjaciół naszego miłego gościa zapraszamy na spotkanie z Krystyną Krotoską!

Kilka zaledwie szczegółów z życia (nie) tylko zawodowego Krystyny Krotoskiej.

Czy wiecie, że wygrała Ogólnopolski Konkurs dla Piosenkarzy Amatorów w Jeleniej Górze już jako licealistka? A potem dostała uprawnienia dla refrenistki gastronomicznej II kategorii? I śpiewała na wieczorkach zapoznawczych w Cieplickim uzdrowisku.

Czy wiecie, że jako studentka polonistyki na Uniwersytecie Wrocławskim dołączyła do Studenckiego Teatru Kalambur? Tam też zdobyła uprawnienia aktora zawodowego. W kolejnych latach pracowała w Teatrze Dramatycznym im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu, Teatrze Kalambur, a później już przez 25 lat w Teatrze Polskim we Wrocławiu! Współpracowała również z Wrocławskim Teatrem Piosenki.

Czy wiecie, że była laureatką pierwszego konkursu Przeglądu Piosenki Aktorskiej „Liryka 76” we Wrocławiu? Brała udział ze swoimi realizacjami w Międzynarodowym Festiwalu Teatru Otwartego, organizowanym prze Kalambur, OFTJA (Ogólnopolski Festiwal Teatrów Jednego Aktora) i WROSTJA (Wrocławskie Spotkania Teatrów Jednego Aktora).

Czy wiecie, że razem z Jerzym Bielunasem przez wiele lat realizowała projekt „Teatr dla Dzieci”? Jako pedagog przygotowała dwa dyplomy na Akademii Sztuk Teatralnych im. St. Wyspiańskiego w Krakowie – Filia we Wrocławiu. Prowadziła również Klub Teatralno-Filmowy na Wrocławskim Uniwersytecie Przyrodniczym.

Czy wiecie, że współpracuje z Instytutem im. Jerzego Grotowskiego? Z międzynarodową grupą Bred in the Bone Theatre Company zrealizowała „Unreal City – a jazzed performance” i tu też przygotowała swój Beckettowski monodram „no właśnie co”.

A czy wiecie, że zaproszenie do udziału i wspólnego występu z Krystyną Krotoską przyjęli Rafał Augustyn, Jerzy Bielunas (współprowadzący), Bogusław Klimsa i Jan Węglowski? Natomiast spotkanie to rozpocznie tradycyjnie Halina Litwiniec!

Będą opowieści, wspomnienia i nie tylko!
Zapraszamy! Wstęp wolny!
24 lutego 2020, godz. 19:00
Art Café Kalambur, ul. Kuźnicza 29A 
















Zdjęcie ze spektaklu „Z różnych stron” w reżyserii Jerzego Bielunasa, 1972 r. Od lewej: Jerzy Bielunas, Krystyna Krotoska, Andrzej Grzebyk.
fot. Leszek Białasiński / archiwum Teatru

Przypominamy! „Poniedziałki z Kalamburem” organizuje Stowarzyszenie Europejskich Więzi (SEW), założone w 1990 roku przez Bogusława Litwińca, we współpracy z Art Café Kalambur.

wtorek, 28 stycznia 2020

„Znikopis” Urszuli Kozioł

Gościem styczniowego spotkania z cyklu „Poniedziałek z Kalamburem” była wybitna polska poetka, wrocławianka – Urszula Kozioł. Spotkanie zorganizowane zostało z okazji wydania jej najnowszego tomiku poezji „Znikopis”. Wybrane wiersze mogliśmy usłyszeć w interpretacji samej Urszuli Kozioł, jak również Krystyny Krotoskiej i Haliny Litwiniec – aktorek legendarnego Teatru Kalambur.

Dziękujemy, że byliście z nami!
27 stycznia 2020, Art Cafe Kalambur, ul. Kuźnicza 29A
fot. Cezary Chrzanowski


środa, 22 stycznia 2020

Poniedziałek z Kalamburem: „Znikopis” Urszuli Kozioł

Gościem styczniowego spotkania z cyklu „Poniedziałek z Kalamburem” będzie wybitna polska poetka, wrocławianka – Urszula Kozioł. Spotkamy się z okazji wydania jej najnowszego tomiku poezji „Znikopis”.

„Znikopis, najnowszy tom wierszy Urszuli Kozioł, jest kontynuacją i dopełnieniem wydanych w 2016 roku >>Ucieczek<<. Poetka znów zadziwia mistrzostwem, łącząc w spójną całość wiersze o skrajnie różnorodnych formach – od urzekających, pozornie naiwnych >>piosnek<<, po zgliszcza rozdartych fraz, i bogatej tematyce – od podszytych felietonowym sarkazmem obserwacji społecznych, po rozdzierające wołanie skierowane w zaświaty”.
„Znikopis”, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2019 [https://www.wydawnictwoliterackie.pl/] 

Urszula Kozioł – członkini Polskiego PEN Clubu, laureatka wielu nagród literackich. W 2003 roku otrzymała tytuł Doktora Honoris Causa Uniwersytetu Wrocławskiego. Od 1968 roku nieprzerwanie współpracuje z wrocławskim miesięcznikiem „Odra”. Autorka tekstów do spektakli: „W rytmie słońca”, „Biała skrzynia”, „Król malowany” i „Spartolino”, wystawianych przez Teatr Kalambur.
Spotkanie poprowadzi tradycyjnie Halina Litwiniec.
Zapraszamy! Wstęp wolny!
27 stycznia 2020, godz. 19:00
Art Cafe Kalambur, ul. Kuźnicza 29A 


Przypominamy! „Poniedziałki z Kalamburem” organizuje Stowarzyszenie Europejskich Więzi (SEW), założone w 1990 roku przez Bogusława Litwińca, we współpracy z Art Cafe Kalambur.
fot. Wojciech Nekanda Trepka