Na przykład w balladzie o Zuzannie, która powstawała w czasach, gdy Cohen prowadził życie montrealskiego hipisa i w związku z tym mówił określonym językiem, fachowiec nie pojął znaczenia zwrotu o zmianie długości fal. Z tego, co napisał, wynikało, że Zuzanna nastawia swojemu gościowi radio, a nie sprawia, że zaczyna się on poruszać w tej samej częstotliwości, co ona.
Ale najbardziej wkurzyło mnie to, co fachowiec zrobił z moją ukochaną balladą o „siostrach miłosierdzia”. Cohenowskie określenie przedstawicielek najstarszego zawodu świat jest dobre i piękne. Nie ma w nim ani szczypty potępienia, ani odrobiny oceny. Cohen, kiedy to pisał, nie był jeszcze buddystą, ale, mimo to, często intuicyjnie dotykał samego jądra prawdy. Określenie „siostry miłosierdzia” jest po prostu prawdziwe, prawdziwe aż do bólu istnienia. A tymczasem fachowiec, wyobraź sobie, napisał „siostry łaskawe”. Pewnie dlatego, żeby mu się zgadzała ilość sylab. K**** mać! Przepraszam, ale musiałem. Jeszcze teraz krew się we mnie burzy na samo wspomnienie.
Fragment tekstu poprzedzającego przetłumaczoną przez Macieja Zembatego piosenkę Leonarda Cohena „Siostry miłosierdzia”.
Maciej Zembaty „Mój Cohen”. Tomik 9 z serii „Poeta-pieśniarz”, opracowanie redakcyjne: Jan Stolarczyk. Projekt znaku serii, okładki, strony tytułowej Jacek Ćwikła.
Wydawnictwo OTO Kalambur, Wrocław 1988.
fot. archiwum Teatru
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz